Sunday, March 31, 2013

Adam Witek 1925 - 2013 [*]

W dniu 26 marca 2013 r. zmarł Adam Witek, pierwszy polski Szybowcowy Mistrz Świata. Był także związany z Aeroklubem Kieleckim. Poniżej przedstawienie jego sylwetki oraz historia jednej z  dramatycznych konkurencji II SMP w Lisich Kątach, we fragmentach książki Romana Gajosa "Ikar i skrzydła Gór Świętokrzyskich" 
Adam Witek przed startem. Leszno - 1958 r.
"Adam Witek urodził się 17 listopada 1925 roku w Bulowicach koło Kęt. Szkołę podstawową ukończył w Bielsku Białej, gdzie również w 1948 roku otrzymał świadectwo maturalne. Następnie rozpoczął studia w Wyższej Szkole Ekonomicznej we Wrocławiu podejmując pracę w Aeroklubie Wrocławskim w charakterze instruktora pilota. W roku 1957 przenosi się do Aeroklubu Jeleniogórskiego, gdzie pracuje do końca 1962 roku. Od roku 1963 do maja  1970 r. pełni funkcję wiceprezesa urzędującego w Aeroklubie Kieleckim.

Szkolenie szybowcowe rozpoczął w lipcu 1946 roku w Goleszowie pod opieką instruktora Wisiełki. W sezonie letnim 1949 uzyskał srebrną odznakę szybowcową, zaś dwa lata później na VII Krajowych Zawodach Szybowcowych zajął piąte miejsce, legitymując się już złotą odznaką.

W 1958 roku Adam zwycięża w eliminacjach kadry narodowej i reprezentując Polskę na VII Szybowcowych Mistrzostwach Świata w Lesznie, zdobył tytuł Mistrza Świata w klasie Standard [na szybowcu Mucha Std. przyp.JJ], zdobywając uznanie szybowników mistrzostw i Świata.

Pilot. wycz. Adam Witek przed startem; zobaczył damskie kolano - i został  szybowcowym Mistrzem Świata w klasie "standard". Leszno - 1958 r. (foto. B. Koszewski)
Będąc posiadaczem diamentowej odznaki, startował w I Szybowcowych Mistrzostwach Alpejskich Austrii w Zell am See (1959) zajmując trzecie miejsce. W 1960 r. reprezentuje Polskę na VII Szybowcowych Mistrzostwach Świata w Kolonii. Startując na "Foce" w klasie standard, zdobył tytuł drugiego wicemistrza Świata. Na mistrzostwach szybowcowych Francji w Montagne Noir (1961 r.) zajął 5 miejsce. Na kilkudziesięciu typach statków powietrznych wylatał ponad 3500 godzin, w tym 570 na samolotach. Za wybitne osiągnięcia sportowe i działalność statutową uzyskał odznaczenia: złote medale GKKFiT
[Główny Komitet Kultury Fizycznej i Turystyki. przyp. JJ] oraz tytuł Mistrza Sportu w Szybownictwie medal za Zasługi dla Obronności Kraju oraz odznakę Zasłużonego Działacza Lotnictwa Sportowego.[w 1958 r. został także jako trzecia osoba odznaczony medalem Tańskiego. przyp JJ] Jest posiadaczem Złotej Odznaki Szybowcowej z trzema diamentami. [...]


Puchar przechodni klasy Standard. Pierwsze wpis na grawerce na dole "1958  A.WITEK". Na pucharze aktualnie widnieją jeszcze 3 polskie wpisy:
1972 J.WRÓBLEWSKI

2010 S.KAWA
2013 S KAWA

Dalsza część po kliknięciu linku Czytaj więcej » poniżej 



3.2.6. Twarde prawo -- lecz prawo. (Druga połowa opowiadania)

Komisarze w Lisich Kątach zdawali tego dnia trudny egzamin cierpliwości. Przykuci do mety, złorzeczyli na pogodę, która wyraźnie starała sie o to. by ich wyczekiwanie stało się daremną stratą czasu. Z mile widzianych przez szybowników chmur kłębiastych ulepiła kilka burz. po czym rozpędziła je na cztery wiatry i dokładnie wymieszała niebo od strony Fordonu. pozostawiając na firmamencie wielką smugę martwych termicznie chmur warstwowych. Przegroda tego rodzaju łatwo mogła zniweczyć plon dnia i stanąć na przeszkodzie pomyślnemu zakończeniu dobrze rozpoczętej konkurencji.
Resztek humoru pozbawił komisarzy deszcz. który wyjątkowo obficie szprycował ich stanowisko. Gdyby choć chciał się zdecydować: padać nie padać. Lecz gdzie tam! Lunął w najmniej spodziewanym momencie poprzez promienie słońca. Ludzie zdążyli solidnie zmoknąć. nim zdobyli nieprzemakalne okrycie. Uzbrojonych już „na deszczowo” złośliwie przypiekło słońce. Ledwie pozrzucali płaszcze i koce. Niebo puściło w ruch następny prysznic. Zabawa powtórzyła sie kilka razy. Chmury na południu rozchodziły się coraz szerzej. W miarę upływu czasu nadzieje powrotu szybowców mocno zbladły. Zniechęceni komisarze zaprzestali wypatrywania, choć ukończenie przelotu przez tego czy innego zawodnika W teorii było jeszcze możliwe. Meldunki z terenu głosiły. Ze wielu zawodników siedzi. Lecz losów kilku jeszcze nie znano.
Rozmowy na mecie przebiegały w niewesołym nastroju.
- Takich mistrzostw jeszcze nie było. Leje i leje.
- Dwa tygodnie prawie zmarnowane. Dwie słabiutkie konkurencje - i to wszystko.
- Niemcy mogą się cieszyć. Nie darmo tu przyjechali. Cała piątka zdobyła w Lisich Kątach srebrne odznaki.
- Tylko Heinz Attig zmartwiony. Zrobił w chmurze 4000 m przewyższenia. Miałby rekord NRD, ale nie zabrał barografu.
- Naszym dziś i barografy nie pomogą. Patrzcie, jak niebo zapaprane. Nic z tego nie wyjdzie.
Komisarze patrzą. Patrzą... Złudzenie czy...
- Naprawdę, leci!
Wysoko na horyzoncie czernieje smużka płatów szybowca. Piękną musi mieć szybkość, bo zjeżdża w dół jak po schodach. Powiększa się. Już go słychać. Ależ gna!
- Uwaga...
- Hop!
„Jaskółka” furknęła nad taśmą. pochylona w przepisowej rundzie okrążyła lotnisko i cichnąc siadła w pobliżu mety. Nie Wojnar. Nie Makula. Nie Góra...
Śliwak!
Reprezentant Aeroklubu Łódzkiego Tadeusz Śliwak wychodzi z maszyny. Wsparł się o jej kadłub. Czeka na wóz. który już jedzie bezdrożem lotniska. Szybownika otacza niebawem grupa zaciekawionych ludzi.
- Brawo. Tadziu! Mów jak się leciało!
Oni ciekawi są nowin, ale i Śliwakowi okazja wygadania się jest też wyraźnie na rękę. Widać to po minie.
- Do Fordonu szło nieźle. Zameldowałem się i - dalej z powrotem. Nad Wisłą siadła grupa maszyn. Zakitowało kompletnie. Poszedłem w prawo i tam dostałem się w burzę. Potwór był, nie burza. Jak mi zaczęło „Jaskółkę” obrabiać, myślałem, ze sie rozleci. Panowie, jak żyje nie byłem w takich opałach! Z trzech tysięcy w dwie minuty zrobiło sie sześć. A bezpośrednio stamtąd  dolot. Cały czas tylko dusiłem. na gaz! Wysokości było aż za dużo. Sześć tysięcy! W chmurze - piekło! Nie życzę nikomu…
Mina pilota mówiła słuchaczom więcej niż jego słowa. Niespokojne oczy, zmarszczki na czole rozwarte usta i przyspieszony oddech zdradzają, ze myślami jeszcze jest w chmurze, jeszcze sie z nią szarpie. niepewny rezultatu walki. Nie spytał nawet o rywali, co robi na ogół każdy zawodnik juz po wylądowaniu. Dopiero teraz ochłonął.
- Czy jestem pierwszy?
- Tak. Pierwszy i chyba ostatni. Wątpliwe czy ktoś jeszcze dojdzie do lotniska. Nie widziałeś innych maszyn po drodze?
- Na dolocie - nikogo. Cały czas prułem prosto po trasie, powyżej150 km/godzinę.
-Z tych sześciu tysięcy.
-  A no, tak.
- Bez tlenu?
- A co? Ze nie wolno?
- Regulamin zabrania.
- Oj zaraz, zaraz... A może tam nie było sześciu tysięcy? Czy ja wiem.
- Jeśli było, możesz mieć kłopoty z zaliczeniem wyniku.
- Ale to przecież mistrzostwa, nie szkolenie...
- Właściwie tak. Zobaczymy, co powie komisja...
Pół godziny za Śliwakiem wpadł na metę Góra ścigany zajadle przez Adamka. Obaj złożyli koledze serdeczne gratulacje. Miał znacznie lepszy czas. Daremnie wyczekiwano przybycia następnych szybowców. Poza doborową trójka, nikt nie ukończył przelotu.
Wieczorem gmach szkoły szybowcowej huczał od namiętnych rozmów. Przygody Szemplińskiej i Kopernoka były na ustach wszystkich zawodników. Wszyscy cieszyli się z ich pomyślnego zakończenia. Ogólna gadatliwość nie udzieliła się trzem pilotom. Drażniło ich rozhałasowane otoczenie. Błądzili to po stołówce, to po korytarzach, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Kroki stawiane na pozór bez celu, co pewien czas wiodły ich jednak uparcie w kierunku pierwszego piętra, pod drzwi pokoju, w którym od paru godzin obradowało kierownictwo mistrzostw. Posiedzenie przeciągnęło się znacznie ponad zwykły termin. Z jakiej przyczyny?
Toczono zawiłą i namiętną dyskusję, której przedmiotem były trzy barogramy - wykresy wyjęto z barografów trzech zawodników. Krzywa lotu wykraczała na
każdym poza granicę 4500 m...
Właściciele barogramek z coraz bardziej posępnymi minami oczekiwali na werdykt. Jerzy Wojnar nie okazywał tym razem zwykłej pewności siebie. Przylepiony do jego warg obojętny uśmiech kłócił się z wyrazem gniewnie przymrużonych oczu, w których od czasu do czasu migotała ostra iskierka buntu. Z miny Tadeusza Śliwaka łatwo można było wyczytać niepokój. żal i rozgoryczenie. Trzeci pilot, Adam Witek, stał chmurny i zakłopotany. zaciskając nerwowo dłonie.
Wszyscy trzej myśleli o tym samym. Wszyscy powtarzali sobie w duchu dziesiątki argumentów, tłumaczących niesforny wyskok utrwalonej na barogramce kreski. Toteż ani Wojnar, ani Śliwak nie byli zaskoczeni, gdy po dłuższej chwili milczenia Witek powiedział nagle, bez jakichkolwiek wstępów:
- Noszenie skoczyło w takim tempie, że nie minęła nawet minuta, gdy powiedziałem sobie - uciekać! Jechałem do góry jak wystrzelony z katapulty. Można się było wystraszyć. Tysiąc pięćset, dwa tysiące, trzy! A ja bez aparatu tlenowego. Rzuci mnie – myślę - na 6-7 tysięcy i wtedy bez tlenu klapa! Dałem drążek wprzód, a zdrowo, hamulce i lecę nurkiem prosto w dół. na złamanie
karku!”
Witek przerywa na chwilę, wzdycha głęboko i drżącym z podniecenia głosem
ciągnie dalej.
,, Wtedy dopiero zaczęło się! Przyszły rzucania nie z tej ziemi. Wariometr, prędkościomierz, wszystko się wściekło! Wskazówki jadą raz tu, raz tam, pędzel zakrętomierza zatacza się jak pijany, kulka chce z rurki wyskoczyć, a mnie pasy zabezpieczały. Myślałem, że to już koniec! Pierwszy raz W życiu nie ja prowadziłem szybowiec, ale on mnie. I bodaj to prowadził! Szarpał, włóczył, tarmosił. Jakim cudem sam to wytrzymał, on jeden wie. Ja straciłem orientację w tym piekielnym chaosie.
- Wyszedłem z centrum rzucań, które trochę osłabły. Zepchnęło mnie gdzieś na skraj burzy. Jeszcze nie wiedziałem dobrze, gdzie jestem, czy na pewno dalej na tym świecie, aż tu patrzę: ziemia! Z tyłu, nad głową. Mignęła niby zjawa przez jakieś okienko W chmurze. Odgadłem, że jestem w spirali na plecach. Dalej już wszystko było proste. „Na pamięć” odwróciłem maszynę do właściwego położenia. Chmura skończyła się na szczęście prędzej niż moja ,,Jaskółka”. A straciłem już wiarę, że mogę na to liczyć.
- Podczas nurkowania, czy tej spirali, sam już nie wiem, co tam było, zresztą mała różnica. oczom nie chciałem wierzyć: hamulce otwarte, pruję 200 km na godzinę. czyli prosto w dół, a wariometr pokazuje... 30 metrów wznoszenia. Więcej nie może. Skończył się. Trzydzieści metrów w locie nurkowym. Więc komin musiał mieć powyżej pięćdziesięciu! Coś potwornego! O tak niesłychanie silnym wznoszeniu jeszcze nigdy i nigdzie nikt nie słyszał. W Kongo, W Afryce, zanotowano kiedyś pięćdziesiąt. Szum był na cały świat. U mnie było chyba grubo więcej.
- Mówią - nie wychodzić ponad 4,5 tysiąca metrów. Ale cóż ja mogłem zrobić? Cóż poradzić?
- A ja, a ja? - wpada Witkowi w słowa Śliwak - Miałem przecież to samo. Dwie minuty - i sześć tysięcy. Nie było sposobu uciec...
- Muszą zaliczyć rzuca porywczo Wojnar. - Nie mogą...”
A jednak...
Z uczuciem wielkiej przykrości wywiesili komisarze komunikat, w którym przy nazwiskach trzech zawodników widniało surowe słowo ,,zdyskwalifikowany”.
Decyzja głęboko rozgoryczyła całą trójkę: Wojnara, Witka, a zwłaszcza Śliwaka_ któremu cały trud zamiast pierwszego miejsca przyniósł bolesny zawód. Większość pilotów solidarnie opowiadała się przeciw dyskwalifikacji. Ba, nawet samym komisarzom ich własna decyzja nastręczała szereg wątpliwości. Trzej zawodnicy postawili ich wobec trudnego problemu. Problemu, który nie mógł mieć zadawalającego rozwiązania. Decyzja przychylna dla szybowników musiałaby stanąć w kolizji z litera prawa. Piloci. jeśli popełnili wykroczenie, z pewnością nie uczynili tego rozmyślnie. W to nikt nie wątpił. Przepisy nie przewidywały jednak żadnych wyjątków ani nie zawierały rozróżnienia między dobrą i złą wolą. Nie liczyły się z możliwością powstania podobnej sytuacji.
Choć wiele argumentów przemawiało na korzyść zawodników, wobec istniejących wątpliwości przyjęto, ze przepisy pozostaną nienaruszone. A zatem „twarde prawo” musi być respektowane. 
[...]"

Roman Gajos, "Ikar i skrzydła Gór Świętokrzyskich", Kielce, 1997, s. 254-257, s. 454-455.
zdjęcie pochodzą również z powyższej książki z różnych stron.

No comments:

Post a Comment