W dniu 26 marca 2013 r. zmarł Adam Witek, pierwszy polski Szybowcowy Mistrz Świata. Był także związany z Aeroklubem Kieleckim. Poniżej przedstawienie jego sylwetki oraz historia jednej z dramatycznych konkurencji II SMP w Lisich Kątach, we fragmentach książki Romana Gajosa "Ikar i skrzydła Gór Świętokrzyskich"
Adam Witek przed startem. Leszno - 1958 r. |
Szkolenie szybowcowe rozpoczął w lipcu 1946 roku w Goleszowie pod opieką instruktora Wisiełki. W sezonie letnim 1949 uzyskał srebrną odznakę szybowcową, zaś dwa lata później na VII Krajowych Zawodach Szybowcowych zajął piąte miejsce, legitymując się już złotą odznaką.
W 1958 roku Adam zwycięża w eliminacjach kadry narodowej i reprezentując Polskę na VII Szybowcowych Mistrzostwach Świata w Lesznie, zdobył tytuł Mistrza Świata w klasie Standard [na szybowcu Mucha Std. przyp.JJ], zdobywając uznanie szybowników mistrzostw i Świata.
Pilot. wycz. Adam Witek przed startem; zobaczył damskie kolano - i został szybowcowym Mistrzem Świata w klasie "standard". Leszno - 1958 r. (foto. B. Koszewski) |
[Główny Komitet Kultury Fizycznej i Turystyki. przyp. JJ] oraz tytuł Mistrza Sportu w Szybownictwie medal za Zasługi dla Obronności Kraju oraz odznakę Zasłużonego Działacza Lotnictwa Sportowego.[w 1958 r. został także jako trzecia osoba odznaczony medalem Tańskiego. przyp JJ] Jest posiadaczem Złotej Odznaki Szybowcowej z trzema diamentami. [...]
1972 J.WRÓBLEWSKI
2010 S.KAWA
2013 S KAWA
Dalsza część po kliknięciu linku Czytaj więcej » poniżej
3.2.6. Twarde prawo -- lecz prawo. (Druga
połowa opowiadania)
Komisarze w Lisich Kątach zdawali tego dnia trudny
egzamin cierpliwości. Przykuci do mety, złorzeczyli na pogodę, która wyraźnie
starała sie o to. by ich wyczekiwanie stało się daremną stratą czasu. Z mile
widzianych przez szybowników chmur kłębiastych ulepiła kilka burz. po czym
rozpędziła je na cztery wiatry i dokładnie wymieszała niebo od strony Fordonu.
pozostawiając na firmamencie wielką smugę martwych termicznie chmur
warstwowych. Przegroda tego rodzaju łatwo mogła zniweczyć plon dnia i stanąć na
przeszkodzie pomyślnemu zakończeniu dobrze rozpoczętej konkurencji.
Resztek humoru pozbawił komisarzy deszcz. który wyjątkowo
obficie szprycował ich stanowisko. Gdyby choć chciał się zdecydować: padać nie
padać. Lecz gdzie tam! Lunął w najmniej spodziewanym momencie poprzez promienie
słońca. Ludzie zdążyli solidnie zmoknąć. nim zdobyli nieprzemakalne okrycie. Uzbrojonych
już „na deszczowo” złośliwie przypiekło słońce. Ledwie pozrzucali płaszcze i
koce. Niebo puściło w ruch następny prysznic. Zabawa powtórzyła sie kilka razy.
Chmury na południu rozchodziły się coraz szerzej. W miarę upływu czasu nadzieje
powrotu szybowców mocno zbladły. Zniechęceni komisarze zaprzestali wypatrywania,
choć ukończenie przelotu przez tego czy innego zawodnika W teorii było jeszcze
możliwe. Meldunki z terenu głosiły. Ze wielu zawodników siedzi. Lecz losów
kilku jeszcze nie znano.
Rozmowy na mecie przebiegały w niewesołym nastroju.
- Takich mistrzostw jeszcze nie było. Leje i leje.
- Dwa tygodnie prawie zmarnowane. Dwie słabiutkie
konkurencje - i to wszystko.
- Niemcy mogą się cieszyć. Nie darmo tu przyjechali.
Cała piątka zdobyła w Lisich Kątach srebrne odznaki.
- Tylko Heinz Attig zmartwiony. Zrobił w chmurze
4000 m przewyższenia. Miałby rekord NRD, ale nie zabrał barografu.
- Naszym dziś i barografy nie pomogą. Patrzcie, jak
niebo zapaprane. Nic z tego nie wyjdzie.
Komisarze patrzą. Patrzą... Złudzenie czy...
- Naprawdę, leci!
Wysoko na horyzoncie czernieje smużka płatów szybowca. Piękną musi mieć
szybkość, bo zjeżdża w dół jak po schodach. Powiększa się. Już go słychać. Ależ
gna!
- Uwaga...
- Hop!
„Jaskółka” furknęła nad taśmą. pochylona w przepisowej rundzie okrążyła
lotnisko i cichnąc siadła w pobliżu mety. Nie Wojnar. Nie Makula. Nie Góra...
Śliwak!
Reprezentant Aeroklubu Łódzkiego Tadeusz Śliwak
wychodzi z maszyny. Wsparł się o jej kadłub. Czeka na wóz. który już jedzie
bezdrożem lotniska. Szybownika otacza niebawem grupa zaciekawionych ludzi.
- Brawo. Tadziu! Mów jak się leciało!
Oni ciekawi są nowin, ale i Śliwakowi okazja wygadania się jest też
wyraźnie na rękę. Widać to po minie.
- Do Fordonu szło nieźle. Zameldowałem się i - dalej
z powrotem. Nad Wisłą siadła grupa maszyn. Zakitowało kompletnie. Poszedłem w
prawo i tam dostałem się w burzę. Potwór był, nie burza. Jak mi zaczęło
„Jaskółkę” obrabiać, myślałem, ze sie rozleci. Panowie, jak żyje nie byłem w
takich opałach! Z trzech tysięcy w dwie minuty zrobiło sie sześć. A
bezpośrednio stamtąd dolot. Cały czas tylko
dusiłem. na gaz! Wysokości było aż za dużo. Sześć tysięcy! W chmurze - piekło!
Nie życzę nikomu…
Mina pilota mówiła słuchaczom więcej niż jego słowa.
Niespokojne oczy, zmarszczki na czole rozwarte usta i przyspieszony oddech
zdradzają, ze myślami jeszcze jest w chmurze, jeszcze sie z nią szarpie.
niepewny rezultatu walki. Nie spytał nawet o rywali, co robi na ogół każdy
zawodnik juz po wylądowaniu. Dopiero teraz ochłonął.
- Czy jestem
pierwszy?
- Tak. Pierwszy i chyba ostatni. Wątpliwe czy ktoś jeszcze
dojdzie do lotniska. Nie widziałeś innych maszyn po drodze?
- Na dolocie - nikogo. Cały czas prułem prosto po
trasie, powyżej150 km/godzinę.
-Z tych sześciu tysięcy.
- A no, tak.
- Bez tlenu?
- A co? Ze nie wolno?
- Regulamin zabrania.
- Oj zaraz, zaraz... A może tam nie było sześciu
tysięcy? Czy ja wiem.
- Jeśli było, możesz mieć kłopoty z zaliczeniem
wyniku.
- Ale to przecież mistrzostwa, nie szkolenie...
- Właściwie tak. Zobaczymy, co powie komisja...
Pół godziny za Śliwakiem wpadł na metę Góra ścigany
zajadle przez Adamka. Obaj złożyli koledze serdeczne gratulacje. Miał znacznie
lepszy czas. Daremnie wyczekiwano przybycia następnych szybowców. Poza doborową
trójka, nikt nie ukończył przelotu.
Wieczorem gmach szkoły szybowcowej huczał od namiętnych
rozmów. Przygody Szemplińskiej i Kopernoka były na ustach wszystkich
zawodników. Wszyscy cieszyli się z ich pomyślnego zakończenia. Ogólna
gadatliwość nie udzieliła się trzem pilotom. Drażniło ich rozhałasowane
otoczenie. Błądzili to po stołówce, to po korytarzach, nie mogąc sobie znaleźć miejsca.
Kroki stawiane na pozór bez celu, co pewien czas wiodły ich jednak uparcie w
kierunku pierwszego piętra, pod drzwi pokoju, w którym od paru godzin
obradowało kierownictwo mistrzostw. Posiedzenie przeciągnęło się znacznie ponad
zwykły termin. Z jakiej przyczyny?
Toczono zawiłą i namiętną dyskusję, której przedmiotem były trzy
barogramy - wykresy wyjęto z barografów trzech zawodników. Krzywa lotu
wykraczała na
każdym poza granicę 4500 m...
Właściciele barogramek z coraz bardziej posępnymi
minami oczekiwali na werdykt. Jerzy Wojnar nie okazywał tym razem zwykłej
pewności siebie. Przylepiony do jego warg obojętny uśmiech kłócił się z wyrazem
gniewnie przymrużonych oczu, w których od czasu do czasu migotała ostra
iskierka buntu. Z miny Tadeusza Śliwaka łatwo można było wyczytać niepokój. żal
i rozgoryczenie. Trzeci pilot, Adam Witek, stał chmurny i zakłopotany.
zaciskając nerwowo dłonie.
Wszyscy trzej myśleli o tym samym. Wszyscy
powtarzali sobie w duchu dziesiątki argumentów, tłumaczących niesforny wyskok
utrwalonej na barogramce kreski. Toteż ani Wojnar, ani Śliwak nie byli
zaskoczeni, gdy po dłuższej chwili milczenia Witek powiedział nagle, bez
jakichkolwiek wstępów:
- Noszenie skoczyło w takim tempie, że nie minęła
nawet minuta, gdy powiedziałem sobie - uciekać! Jechałem do góry jak
wystrzelony z katapulty. Można się było wystraszyć. Tysiąc pięćset, dwa
tysiące, trzy! A ja bez aparatu tlenowego. Rzuci mnie – myślę - na 6-7 tysięcy
i wtedy bez tlenu klapa! Dałem drążek wprzód, a zdrowo, hamulce i lecę nurkiem
prosto w dół. na złamanie
karku!”
Witek przerywa na chwilę, wzdycha głęboko i drżącym z
podniecenia głosem
ciągnie dalej.
,, Wtedy dopiero zaczęło się! Przyszły rzucania nie
z tej ziemi. Wariometr, prędkościomierz, wszystko się wściekło! Wskazówki jadą
raz tu, raz tam, pędzel zakrętomierza zatacza się jak pijany, kulka chce z
rurki wyskoczyć, a mnie pasy zabezpieczały. Myślałem, że to już koniec!
Pierwszy raz W życiu nie ja prowadziłem szybowiec, ale on mnie. I bodaj to
prowadził! Szarpał, włóczył, tarmosił. Jakim cudem sam to wytrzymał, on jeden
wie. Ja straciłem orientację w tym piekielnym chaosie.
- Wyszedłem z centrum rzucań, które trochę osłabły.
Zepchnęło mnie gdzieś na skraj burzy. Jeszcze nie wiedziałem dobrze, gdzie
jestem, czy na pewno dalej na tym świecie, aż tu patrzę: ziemia! Z tyłu, nad
głową. Mignęła niby zjawa przez jakieś okienko W chmurze. Odgadłem, że jestem w
spirali na plecach. Dalej już wszystko było proste. „Na pamięć” odwróciłem
maszynę do właściwego położenia. Chmura skończyła się na szczęście prędzej niż
moja ,,Jaskółka”. A straciłem już wiarę, że mogę na to liczyć.
- Podczas nurkowania, czy tej spirali, sam już nie
wiem, co tam było, zresztą mała różnica. oczom nie chciałem wierzyć: hamulce
otwarte, pruję 200 km na godzinę. czyli prosto w dół, a wariometr pokazuje...
30 metrów wznoszenia. Więcej nie może. Skończył się. Trzydzieści metrów w locie
nurkowym. Więc komin musiał mieć powyżej pięćdziesięciu! Coś potwornego! O tak
niesłychanie silnym wznoszeniu jeszcze nigdy i nigdzie nikt nie słyszał. W
Kongo, W Afryce, zanotowano kiedyś pięćdziesiąt. Szum był na cały świat. U mnie
było chyba grubo więcej.
- Mówią - nie wychodzić ponad 4,5 tysiąca metrów.
Ale cóż ja mogłem zrobić? Cóż poradzić?
- A ja, a ja? - wpada Witkowi w słowa Śliwak -
Miałem przecież to samo. Dwie minuty - i sześć tysięcy. Nie było sposobu
uciec...
- Muszą zaliczyć rzuca porywczo Wojnar. - Nie
mogą...”
A jednak...
Z uczuciem wielkiej przykrości wywiesili komisarze komunikat, w którym
przy nazwiskach trzech zawodników widniało surowe słowo ,,zdyskwalifikowany”.
Decyzja głęboko rozgoryczyła całą trójkę: Wojnara,
Witka, a zwłaszcza Śliwaka_ któremu cały trud zamiast pierwszego miejsca
przyniósł bolesny zawód. Większość pilotów solidarnie opowiadała się przeciw
dyskwalifikacji. Ba, nawet samym komisarzom ich własna decyzja nastręczała
szereg wątpliwości. Trzej zawodnicy postawili ich wobec trudnego problemu.
Problemu, który nie mógł mieć zadawalającego rozwiązania. Decyzja przychylna
dla szybowników musiałaby stanąć w kolizji z litera prawa. Piloci. jeśli
popełnili wykroczenie, z pewnością nie uczynili tego rozmyślnie. W to nikt nie
wątpił. Przepisy nie przewidywały jednak żadnych wyjątków ani nie zawierały rozróżnienia
między dobrą i złą wolą. Nie liczyły się z możliwością powstania podobnej
sytuacji.
Choć wiele argumentów przemawiało na korzyść
zawodników, wobec istniejących wątpliwości przyjęto, ze przepisy pozostaną nienaruszone.
A zatem „twarde prawo” musi być respektowane.
[...]"
Roman Gajos, "Ikar i skrzydła Gór Świętokrzyskich", Kielce, 1997, s. 254-257, s. 454-455.
zdjęcie pochodzą również z powyższej książki z różnych stron.
No comments:
Post a Comment